Wspomnienie o Księdzu Stanisławie Hładuniaku – Honorowym Obywatelu Miasta Dęblin

17 lutego minęła 81 rocznica śmierci księdza Stanisława Hładuniaka. Był znaną postacią w latach trzydziestych ubiegłego wieku. Przybył do ireńskiej  parafii 1 sierpnia 1932 roku, bezpośrednio po święceniach kapłańskich. Uczył religii w gimnazjum i liceum, był aktywnym działaczem  dęblińskiego harcerstwa, posiadał najwyższy stopień Harcerza Rzeczypospolitej. Uczniowie i harcerze kochali i podziwiali swojego katechetę i komendanta hufca. „Święty człowiek o ogromnej charyzmie, wspaniały wychowawca i przyjaciel” – pisze Józef Zastawniak (matura 1939).

W kwietniu  1939 r. został powołany na  kapelana 15 pułku piechoty „Wilków”, w randze kapitana rezerwy. Wraz z pułkiem wyruszył  bronić zachodniej granicy. Na froncie spowiadał, rozgrzeszał i nadzorował pochówki. Towarzyszył „piętnastakom” pod Wieluniem, Rychłowicami, Pabianicami, dotarł aż do Modlina. Odznaczony został 3 krotnie Krzyżem Walecznych przez dowódcę Armii Łódź. Nie poszedł do niewoli, wrócił do Dęblina gdzie został wikariuszem. Włączył się w  organizowanie tajnego nauczania. W 1941 roku wybuchła w Irenie epidemia tyfusu plamistego. Chorych izolowano w szpitalu zorganizowanym w budynku Szkoły Powszechnej nr 1. Ksiądz Stanisław Hładuniak  pełnił tu służbę duszpasterską, pomagał chorym, swoją pogodą ducha rozpraszał lęk przed śmiercią. Zarażony tyfusem zmarł 17 stycznia 1942 roku. Tysiące dęblinian, w mroźny styczniowy dzień odprowadzało na cmentarz człowieka o wielkim sercu, przyjaciela młodzieży.

„W naszej parafii  było wielkie zmartwienie, zmarł ksiądz Stanisław. Cichy, spokojny był to człowiek, ale kochany bardzo przez wszystkich. Na wyprowadzeniu zwłok do kościoła i na pogrzebie tłok był taki, że iść ulicą trudno było – a płacz był taki, że daleko było słychać szloch ludzki. Pomimo trzaskającego mrozu ludzie odprowadzili księdza na sam cmentarz. Karawan jechał za konduktem pogrzebowym, a trumnę ludzie nieśli na samo miejsce wiecznego spoczynku, a cmentarz jest 5 km odległy od Ireny. Ja chodzę teraz po domach sprawdzać czystość, to ludzie o niczym i o nikim nie mówią tylko o księdzu Stanisławie. W jednym miejscu opowiadali mi, że chciano Mu dać zastrzyk przeciw tyfusowi plamistemu – bo ksiądz spowiadał w szpitalu tyfusowym. Zastrzyk taki kosztował 1000 zł, ksiądz odmówił, a pieniądze te przeznaczył dla ratowania matki 8-ga dzieci, która też na tyfus chorowała. Kobieta ta wyzdrowiała, a ksiądz umarł” – pisze NN

gsz

Zdjęcie ze zbiorów Małgorzaty Iwaniec